Teksty z NIMBa: Pielucha wypchana nauką
Pielucha wypchana nauką
Patrycja Dabrowska – Wierzbicka - Politolog, mama 6 letniego Krzysia i 3 letniej Marysi. W CITTRU zajmuje się funduszami na rozwój nauki.
Tekst ukazał się w NIMBie 12 (grudzień 2011)
Tekst na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Unported.
Już od kołyski na najmłodszych czekają liczne atrakcje, które naszym pociechom mają przybliżyć świat nauki i kultury.
Centrum Nauki Kopernik ma swoją galerię „Bzzz!", w której można poczuć zapach jelenia i przemoczyć się do suchej nitki ustawiając tamy na rzece. Noc Naukowców zaprasza na specjalny program, dla chcących zgłębiać „magiczną fizykę". Muzeum Historyczne w Krakowie proponuje spotkania o tym, jak powstaje książka. A to tylko wycinek oferty zajęć dodatkowych dla dzieci, która jest tak bogata, że zamiast zastanawiać się „co wybrać", rodzice często dywagują nad tym, „co odpuścić".
Tego rodzaju inicjatywy są nie tylko alternatywą spędzenia popołudnia z ruchliwym kilkulatkiem, ale stanowią okazję nauczenia go rozumnego korzystania ze zdobyczy cywilizacji – zwłaszcza, że rozwój w pierwszych latach, procentuje na całe życie. Może dzięki temu w dziecku obudzi się nowy Tesla lub Zimerman?
We współczesnej kulturze współzawodnictwa, kształcenie stanowi gwarancję nie tylko świetnej pracy, ale w ogóle świetlanej przyszłości. Dlatego jeszcze w okresie prenatalnym rodzice starają się rozwinąć inteligencję swoich pociech. Taki proces zaczyna się od składanek w rodzaju „Mozart/Haendel/Pachelbel", przygotowanych z myślą o nienarodzonych („co w przyszłości owocuje lepszymi wynikami w matematyce i językach obcych") i choćbyśmy woleli Red Hotów, to co wieczór przygrywa nam „Dziadek do orzechów".
Niemowlakowi od jego pierwszych dni towarzyszy karuzela nad łóżeczko, okrutnie fałszująca melodię „Dla Elizy" („co wspiera rozwój psychomotoryczny"). Potem przychodzi czas na bobomigi, czyli naukę języka migowego dla półroczniaków („co stymuluje naukę mówienia i podnosi poziom IQ w wieku szkolnym"). Dalej w edukację malucha angażowane są karty Domana, uczące czytać już w okresie niemowlęctwa i obowiązkowa nauka imion wszystkich stworków z Teletubbisiów.
Naturalnie, nie oznacza to, że rolą matek i ojców jest jedynie nakarmić, zmienić pieluchę, położyć spać i przytulić. Wspomaganie umiejętności, czy wsparcie pasji dziecka jest obowiązkiem dzisiejszych rodziców. Chodzi jednak o to, żeby społeczna presja popychania do przodu i zapewnienia dzieciom tego co najlepsze, nie przesłaniała nam rzeczywistych potrzeb, zgodnych z temperamentem, upodobaniami i wiekiem malucha. Chodzi też o to, aby małolata nie zrazić do nauki czy sztuki, wysyłając go na siłę do przeróżnych Akademii Kubusia Puchatka lub galerii średniowiecznej ceramiki.
Czasem, stając przed dylematem: dodatkowe lekcje z doskonalenia gry w szachy czy swobodna jazda na rowerze, zajęcia z robotyki czy skakanie po kałużach – pytam, moje dzieci, co chcą wybrać. Odpowiedź zazwyczaj jest taka sama „wszystko!" I w ten sposób, najpierw zaliczam huśtawki i ślizgawki w parku, by potem pędzić na „Kopciuszka" albo do Muzeum Etnograficznego. Na szczęście bywa inspirująco, nie tylko dla najmłodszych.