Teksty z NIMBa: PeerJ - (r)ewolucja w komunikacji badawczej?

 

PeerJ - (r)ewolucja w komunikacji badawczej?

Print Friendly Version of this pagePrint Get a PDF version of this webpagePDF


Rafał Marszałek - Redaktor w piśmie Genome Biology, bloguje na nicprostszego.pl oraz w portalu naTemat (nicprostszego.natemat.pl). Rzadkie wolne chwile spędza odkrywając uroki gór brytyjskich.


Tekst ukazał się w NIMBie 15 (grudzień 2010)


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Unported.

12 czerwca 2012 roku dwóch weteranów naukowego przemysłu wydawniczego: Peter Binfield, do niedawna wydawca największego na świecie pisma naukowego PLoS ONE, oraz Jason Hoyt, uprzednio wiceprezydent ds. badań i rozwoju w Mendeley'u, ogłosili otwarcie podwojów nowego pisma poświęconego naukom przyrodniczym i działającego w trybie open access – PeerJ.

Wieść odbiła się w środowisku naukowym sporym echem. Nie dlatego, że brak nam pism, w których można publikować prace z tego zakresu. A także nie dlatego, że brak nam pism, w których można publikować w otwartym dostępie. Wiadomość ta spowodowała szum ze względu na nowatorski model biznesowy, w jakim działać będzie nowe wydawnictwo. W tym nowym systemie jednorazowa opłata w wysokości zaledwie $99 może nam zapewnić prawo do publikowania za darmo do końca życia.

 

PŁACISZ RAZ, PUBLIKUJESZ WIELE RAZY

W tradycyjnym systemie wydawniczym koszt publikacji naukowej ponoszony jest przez czytelnika: czy to w formie wykupionego dostępu do pojedynczych artykułów, czy też w formie subskrypcji bibliotecznej. Alternatywa dla tego systemu – otwarty dostęp (z ang. open access, OA) – pojawiła się nieco ponad dekadę temu. W systemie open access kosztem publikacji obciążany jest autor. Praca przechodzi przez ten sam proces recenzji co w pismach tradycyjnych, a po zatwierdzeniu jej do publikacji autor ponosi opłatę za przygotowanie tekstu (z ang. article processing charge, APC), wynoszącą zazwyczaj między $1000 a $3000, w zależności od dziedziny naukowej, wydawnictwa i impact factoru pisma.

W PeerJ jak w każdym piśmie typu open access koszt publikacji przeniesiony jest na autorów pracy. Nowością jednak jest to, że opłata w PeerJ nie jest pobierana za każdy opublikowany przez autora artykuł. Zamiast tego autorzy mają możliwość wykupienie członkostwa w PeerJ, które uprawnia ich do publikacji za darmo. W zależności od ceny członkostwa autorzy są uprawnieni do publikacji jednej ($99), dwóch ($199) lub nieograniczonej liczby publikacji rocznie ($299). Zaznaczyć tu trzeba, że członkostwo kupuje się raz i na całe życie – co oznacza, że za równowartość trzystu złotych można publikować w otwartym dostępie do końca kariery.

 

REWOLUCJA OPEN ACCESS

PeerJ jest przełomem w sposobie publikowania prac naukowych od czasu powstania 12 lat temu pierwszych pism open accessowych. Udostępnianie prac na zasadach OA obecne było znacznie wcześniej – fizycy swoje prace składali w publicznym repozytorium online, arxiv, już od 1991 roku. Serwerowi arxiv brakuje jednak formalizmu wydawnictwa naukowego: prace na nim nie są recenzowane i traktowane są raczej jak preprinty. Innymi słowy open access nie był wówczas jeszcze urynkowiony. To zmieniło się w 2000 roku, kiedy Vitek Tracz, wówczas dyrektor Current Science Group, założył BioMed Central (BMC): pierwsze na świecie wydawnictwo publikujące w otwartym dostępie, specjalizujące się w publikacjach biomedycznych. To pionierskie, dzisiaj trochę zapomniane, posunięcie Tracza pokazało, że open access – do tej pory traktowany raczej jako nieco ekscentryczny ruch akademicki – może być działającym modelem biznesowym.

Krótko po tym, w 2001 roku prawie 35 tysięcy naukowców podpisało „List Otwarty do Wydawców Naukowych", w którym domagało się stworzenia darmowej biblioteki publicznej online, gromadzącej prace z zakresu nauk przyrodniczych i medycznych. To wydarzenie doprowadziło do utworzenia Public Library of Science (PLoS) – największego na świecie wydawcy OA, właściciela pisma PLoS ONE – pisma naukowego publikującego prawie 25 tysięcy artykułów naukowych z wszystkich dziedzin rocznie.

 

NAUKOWCY KONTRA WYDAWNICTWA

Chociaż wydawnictw oferujących możliwość publikowania w trybie OA jest dzisiaj bardzo wiele, podkreślić trzeba, że trzon najbardziej szanowanych pism publikujących w otwartym dostępie wciąż stanowią pisma wydawane przez BMC oraz PLoS. Na rynek zaczęli otwierać się także tradycyjni wydawcy. Pierwsze skrzypce zagrała grupa Springera, która kilka lat temu kupiła BMC z nadzieją, że pomoże jej to łatwiej wejść na rynek publikacji OA. Swoje podwoje dla open access otworzyła grupa wydawnicza Nature, rozpoczynając publikację pisma Scientific Reports. Brytyjska fundacja Wellcome Trust, sponsorująca granty badawcze w zakresie nauk biomedycznych, stworzyła niedawno eLife, które ma być open accessowym odpowiednikiem Nature i Science – prestiżowym, mierzącym w wysoki impact factor pismem, przyjmującym do publikacji jedynie niewielki procent wszystkich złożonych w nim prac.

Ruch open access zaczął nabierać solidnego rozpędu, gdyż sytuacja zmieniła się dramatycznie w ostatnich kilku latach. Wellcome Trust w Wielkiej Brytanii oraz National Institutes of Health w USA zaczęły wymagać, aby wyniki finansowanych przez nie badań były dostępne publicznie. Na początku 2012 roku słynny amerykański matematyk Timothy Gowers, poirytowany i tak wysokimi cenami subskrypcji, zawyżanymi jeszcze bardziej przez niektórych wydawców, a także lobbingiem firmy Elsevier za nowymi przepisami dotyczącymi praw autorskich, rozpoczął głośny bojkot tego wydawnictwa, do którego przyłączyło się do dnia dzisiejszego ponad 12 tysięcy naukowców z całego świata. Wydawcy znaleźli się pod presją: z jednej strony instytucjonalną, z drugiej zaś „obywatelską". I chociaż model biznesowy dla pism OA zdaje się nieźle funkcjonować, Binfield i Hoyt wyczuli, że można zrobić to inaczej i – być może – lepiej.

 

OSTROŻNY OPTYMIZM

Nie trzeba być jednak mistrzem biznesu, by dostrzec, że to, co dla autorów wygląda jak spełnienie marzeń, z punktu widzenia wydawcy jest posunięciem co najmniej ryzykownym. Czemu zatem nowy model jednak się opłaca? Po pierwsze, aby opublikować pracę w PeerJ, członkami muszą być wszyscy autorzy, chyba że jest ich więcej niż dwunastu – wówczas członkostwo posiadać musi tylko tuzin. Ta zniżka dla większych grup jest jednak nikłym ustępstwem: w naukach przyrodniczych większość prac ma więcej niż 5 autorów, a już przy tej liczbie nazwisk cena publikacji zaczyna być porównywalna z opłatami za przygotowanie tekstu (APC).

Po drugie, wszyscy członkowie są zobowiązani przynajmniej raz w roku wesprzeć PeerJ recenzją. Może to być nieformalna rada, komentarz pod opublikowanym artykułem lub formalna recenzja pracy – forma jest bez znaczenia. Z jednej strony, wymóg ten jest krokiem w stronę formowania związanej z pismem społeczności. Z drugiej zaś istnieje spora szansa, że najwięksi płatnicy – profesorowie, którzy najpewniej będę wykupywać najdroższe członkostwa – będą najczęściej zapominać, ignorować lub po prostu nie mieć czasu na dokonanie tej małej formalności.

Pomimo tych, nie tak znowu dotkliwych, niuansów reakcja środowiska naukowego na otwarcie PeerJ była bardzo entuzjastyczna. Biolog molekularny w Imperial College of London Stephen Curry, rozważając na swoim blogu za i przeciw nowego modelu OA podsumowuje: To fascynująca zagrywka, która jednak może się bardzo opłacić.[…] Czy to zadziała? Ja z pewnością nie będę temu projektowi przeciwny. Zbyt wiele zmienia się obecnie w świecie wydawniczym, aby ktokolwiek mógł przewidzieć, co się wydarzy. Wygląda jednak na to, że Binfield i Hoyt wzięli pod uwagę wiele z możliwych zagrożeń. Chemik Peter Murray-Rust z Uniwersytetu w Cambridge dodaje: Jak nikt inny do tej pory zrozumieli, że przemysł wydawniczy jest rynkiem oferującym produkt, który jest zdecydowanie za drogi.

Żeby nie popadać w hurraoptymizm trzeba tutaj dodać, że pojawiać się też zaczęły głosy sceptyczne, powątpiewające w to, czy ten model biznesowy jest w stanie przetrwać, zadowalając zarówno autorów, którzy za publikacją chcą płacić jak najmniej, jak i inwestorów, którzy oczekiwać będą szybkiego zwrotu inwestycji. Trudno jest jednak w tej chwili wypowiadać się w tej kwestii definitywnie: w końcu PeerJ nie opublikował jeszcze nawet swojego pierwszego artykułu. Jakkolwiek nie potoczą się jednak losy tego pisma, jedno jest pewne: Binfield i Hoyt kopnęli właśnie pierwszy kamień, który wywołać może lawinę.