Teksty z NIMBa: Nauka: bardzo szara eminencja

 

Nauka: bardzo szara eminencja

Print Friendly Version of this pagePrint Get a PDF version of this webpagePDF


Ilona Iłowiecka-Tańska - Antropolog kultury. Zajmuje się modernizacją społeczną i przeobrażeniami roli nauki.


Tekst ukazał się w NIMBie 16 (marzec 2013)


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Unported.

Niepewność, która dotyczy medialnej atrakcyjności nauki to kluczowy czynnik, określający styl komunikacji polskich instytucji akademickich i badawczych w internecie. Niczym huragan spycha promocję nauki na manowce: nudy, bierności i przypadkowości.

 

Uniwersytet Harvarda umieścił na YouTube 936 oficjalnych filmów, które opowiadają o życiu uczelni. Ponad 140 z nich to prezentacje badań i zagadnień naukowych. Uczeni opowiadają w nich o stawianych hipotezach i dokonywanych odkryciach; wszystkie filmy z Harvardu obejrzało w Sieci ponad trzynaście milionów użytkowników. Na Facebooku Harvard „lubi" około dwa miliony czterysta tysięcy osób. W informacjach Uniwersytetu nauka przedstawiana jest jako pasja, która budzi emocje i fascynację. Nauka jest główną lokomotywą marketingu uczelni w sieci. Wiarygodność budowana jest na sile oddziaływania informacji o tematyce, skali i znaczeniu realizowanych badań.

W Polsce naukowcy zdają się zakładać, że to, co stanowi przedmiot ich pracy badawczej, jest zbyt skomplikowane i subtelne, żeby stać się obiektem zainteresowania kogokolwiek spoza wąskiego środowiska uczonych. Sądząc ze stylu informowania o wynikach badań na oficjalnych stronach uczelni, polski naukowiec jest rozdarty między przekonaniem o elitarności swego powołania a towarzyszącym mu na co dzień bolesnym odczuciem desinteresmant ze strony społeczeństwa. To jedna z głównych kwestii, jakie poruszane są podczas szkoleń z promocji nauki w sieci, w tym w trakcie zajęć, które prowadzę w realizowanym przez CITTRU cyklu Szkoła Promocji Nauki. Konsekwencje są widoczne. O ile amerykańskie uczelnie promując na przykład akcje rekrutacyjne eksponują badania i pracę naukową, u nas są one dość wstydliwie ukryte za banerami konferencji i zachęt do udziału w wydarzeniach sportowych i artystycznych.

 

ZAWÓD AMATOR

Smutni panowie i panie w pustawych salach konferencyjnych. Poważni panowie za prezydialnymi stołami. Budynki i kwietniki. Tytuły informacji, które są żywcem kopiowane z tytułów projektów. Streszczenia samych projektów, które – sztywne i suche, zastępują informacje prasowe. Dużo tekstów, mało zdjęć. Polskie uniwersytety w sieci. Mało komu się to podoba a jednak wiele osób mówi, że tak musi być.

Nuda. Nuda informacji, która nie ma związku z wartością opisywanych badań. Ma natomiast wiele wspólnego ze stosunkiem do odbiorcy. CERN, NASA, Harvard, Oxford walczą o uwagę i emocje internautów. Na zdjęciach widać zbliżenia cząstek i komórek, aparaturę, ludzi przy pracy, radość lub napięcie na twarzach badaczy. Tytuły informacji w aktualnościach, zdjęcia, filmy, grafika krzyczą: Internauto! Musisz koniecznie się ze mną zapoznać! Internauto, zobacz, jakie to jest niezwykłe! Czy w ogóle wyobrażałeś sobie, że to możliwe? Już to potrafimy! Światowa nauka buduje w sieci takie same emocje jak sportowa olimpiada.

Polscy naukowcy często mówią: nauka to nie mydło, które można promować dobrym hasłem reklamowym. Na szkoleniach z promocji w internecie, często powtarzają: Zajmujemy się zbyt złożonymi kwestiami, żeby tworzyć tabloidowe newsy. Badania prowadzone przez, przykładowe, CERN i NASA, są jednak, jak wolno przypuszczać, nie mniej złożone od tych prowadzonych w polskich ośrodkach. Można zasadnie podejrzewać, że instytucje te nie należą do grona medialnych hochsztaplerów, którzy sprawnym marketingiem maskują nieudaczność.

Różnica w podejściu nie zależy od natury badań; jest konsekwencją przekonań samych naukowców o tym, co o ich pracy sądzą inni ludzie.

W Polsce dominuje pogląd, że tzw. normalnych ludzi nauka nie interesuje. Blisko z tym związane są wątpliwości dotyczące sensu inwestowania czasu i energii w nadanie informacjom bardziej ponętnego kształtu. W ogromnej mierze jest to kwestia wsparcia w komunikowaniu się ze światem, jakie uczeni otrzymują od swych macierzystych instytucji. Dobre zdjęcia, przyciągające uwagę tytuły informacji, profesjonalnie zmontowane filmy udostępniane w sieci przez światowych potentatów badań, nie są dziełami amatorów. Pracują nad nimi profesjonalni fotografowie, dziennikarze i ekipy filmowe. Zadaniem naukowców jest sprawne przekazywanie informacji i wyjaśnianie znaczenia badań. Nie ma natomiast sensu oczekiwać, że każdy z nich stanie się PRowcem z powołania. Podobnie jak nikt zapewne nie oczekuje, że Charles F. Bolden, szef NASA, będzie osobiście wrzucał zdjęcia na stronę.

W informacjach Uniwersytetu Harvarda nauka przedstawiana jest jako pasja, która budzi emocje i fascynację. Nauka jest główną lokomotywą marketingu uczelni w sieci.

 

BIERNOŚĆ, CZYLI SIEĆ JAKO CZASOPISMO

Jak to się dzieje, że ludzie, którzy prywatnie „ćwierkają" na Twitterze, co chwila publikują notkę na Facebooku i żwawo dyskutują na forach, w swych profesjonalnych rolach – badaczy i naukowców – traktują internet jak rodzaj wielkiego czasopisma? Na stronach CERN, Harvardu, MIT, Yale, aktualności dotyczące prowadzonych badań zmieniają się co kilka godzin. Nasze zachowują „świeżość" przez kilka tygodni a czasem – miesięcy. Sieć traktowana jest trochę jak publikacja naukowa. Wydaje się, że wystarczy napisać dobrze raz – i to „zamknie temat". To, dość zaskakujące, odebranie sieci tego, co jest jej atutem – możliwości dynamicznej komunikacji – wynika, jak sądzę, z dwóch czynników. Pierwszym jest czas, drugim – umiejętności wykorzystania narzędzi znanych z życia prywatnego w promocji nauki.

Aktywna promocja nauki w sieci kosztuje bowiem sporo czasu. Nie może odbywać się poza systemem, na zasadzie akceptowanego lub przyjmowanego ze sceptycyzmem hobby. U nas traktowana jest raczej jak zajęcie, które zależy od bardzo prywatnego „podejścia do promocji".

Szkoła Prawa na Harvardzie sformułowała sto branżowych tematów i każdy, kto posiada harvardzki adres e-mailowy może założyć blog i wypowiadać się na któreś z wybranych zagadnień. Zważywszy, jak często właśnie tam dziennikarze i sztaby polityków szukają informacji i komentarzy, wydaje się to obustronnie korzystnym sposobem budowania wizerunku i samych pracowników, i studentów, i uczelni. Znów jednak wracamy do kwestii roli naukowców i uczelni. Nie sądzę, żeby rolą tych pierwszych było wymyślanie i tworzenie infrastruktury sieciowej komunikacji. To zadanie specjalistów od promocji i marketingu, którzy umieją wymyślić sensowną formułę wykorzystania potencjału i narzędzi internetu.

 

PRZYPADKOWOŚĆ

Najbardziej zaskakującym odkryciem, na jakie zwracają uwagę naukowcy podczas analizy obecności w sieci wielkich ośrodków naukowych i badawczych jest spójność i nieprzypadkowość prowadzonych przez nie działań. Newsy w aktualnościach na stronach głównych są kontynuowane na blogach, filmy na YouTube poruszają zagadnienia z promowanych publikacji – i tak dalej. Koniec końców internauta jest otoczony przez kompozycję informacji, które w ostatecznym rozrachunku budują spójny przekaz, podporządkowany strategii rozwoju instytucji.

Właśnie o to warto – a rzadko się to robi – pytać. Dlaczego giganty badań i edukacji aktywnie zabiegają o uwagę w sieci? Jak wiele w to inwestują – czasu i pieniędzy? Jakimi kryteriami posługują się wybierając tematy newsów? W jaki sposób zorganizowana jest machina sieciowej aktywności największych z nich? Jakie stosują modele współpracy między biurem promocji a naukowcami? Co motywuje tych drugich do wysiłku komunikacji?

I zamiast pointy. W London School of Economics młody pracownik naukowy przechodzi trzy obowiązkowe szkolenia: z bhp, zarządzania projektem badawczym i promocji nauki. To niezłe zestawienie, prawda?