Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Nawigacja Nawigacja

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

5 mitów o komercjalizacji

Każdy, kto zajmuje się na co dzień budowaniem mostów między nauką i biznesem, raz po raz spotyka się z taką sytuacją: naukowiec-humanista wygłasza ze stu procentową pewnością w głosie opinię, że jego to ta cała komercjalizacja nie dotyczy, bo przecież nic nie opatentuje ...

Ściana wypełniona ekranami telewizorówKażdy, kto zajmuje się na co dzień budowaniem mostów między nauką i biznesem, raz po raz spotyka się z taką sytuacją: naukowiec-humanista wygłasza ze stu procentową pewnością w głosie opinię, że jego to ta cała komercjalizacja nie dotyczy, bo przecież nic nie opatentuje. Innym razem, w rozmowie okazuje się, że fizyk opublikował opis urządzenia (potencjalnie bardzo potrzebnego na rynku), bo musiał wybrać: czy czeka latami na patent, czy będzie miał szybko artykuł i poster na konferencji. Takie stwierdzenia i nieprzemyślane w skutkach działania wynikają ze zwykłej niewiedzy. Właśnie dlatego warto się rozprawić z kilkoma najczęstszymi mitami.

MIT 1: Naukowiec musi wybrać czy chronić wyniki czy je udostępniać ...

Co jest najważniejsze dla naukowca, który otrzymał bardzo ciekawe wyniki badań? Oczywiście, żeby się nimi szybko podzielić z całym światem akademickim. Najlepiej w uznanym i wysoko punktowanym czasopiśmie lub podczas ważnej konferencji. Czy decydując się na takie postępowanie traci kompletnie możliwość ochrony swoich wyników, a co za tym idzie ich wdrożenia na rynku? Absolutnie nie, pod warunkiem, że przed wysłaniem tekstu do wydawnictwa lub referatu na sympozjum, dokona zgłoszenia patentowego. Nie musi zatem czekać wielu lat na decyzję o udzieleniu patentu, wystarczy sam złożony wniosek o patent. Jego przygotowanie to rola rzecznika patentowego – uczelnie zazwyczaj mają takich zatrudnionych na etacie lub współpracują z zewnętrznymi kancelariami. Zwykle przygotowanie dobrego zgłoszenia zajmuje około miesiąc, ale zdarzają się sytuacje wyjątkowe, kiedy twórca ma zaplanowany referat za dwa tygodnie i również taki wyścig z czasem da się wygrać. Jak zatem widać nie są to terminy budzące grozę.
Czasem wyników badań lub pomysłu nie da się opatentować. Co wtedy? W takiej sytuacji trzeba trochę pokombinować i w publikacji nie ujawnić tego co jest istotą danego rozwiązania. Tak jak Coca-Cola, która ujawnia na etykiecie skład napoju, ale nie pełną recepturę jego przygotowania [artykuł „Understanding Intellectual Property Law through Coca-Cola",

http://zvulony.ca/2010/articles/intellectual-property-law/understanding-intellectual-property-law/].

MIT 2: Komercjalizacja oznacza, że całkiem traci się prawa do rezultatów własnej pracy...

Strach, że ktoś wykorzysta nasz pomysł w niecny sposób, albo schowa do szuflady jest naturalny. Zdecydowanie nie musi być tak, że przekazując rozwiązanie do wdrożenia na rynku zupełnie traci się wpływ na to co będzie dalej. Rozwiązaniem są licencje, czyli umowy uprawniające do korzystania z danego pomysłu, ale nie przenoszące własności praw do niego.

Licencje przyjmują wiele form, w szczególności mogą być ograniczone na różne sposoby. Możemy zatem udzielić licencji ograniczonej czasowo lub terytorialnie, lub dotyczącej jedynie wąskiego zastosowania naszej technologii. Brytyjskie i amerykańskie uczelnie często stosują w takich umowach również postanowienia o możliwości rozwiązania umowy, jeśli w określonym czasie firma nie wprowadzi rozwiązania na rynek.

Coraz ważniejszym tematem staje się też społecznie odpowiedzialne udzielanie licencji na technologie rozwiązujące szczególnie ważne problemy (Socially Responsible Licensing). Dotyczy to głównie leków. Polega w uproszczeniu na zawarciu w umowie takich postanowień, które umożliwią wprowadzanie produktu na rynki w ubogich krajach rozwijających się, po cenach dostępnych dla ich mieszkańców. Wiele uczelni stosuje już takie dobre praktyki

dokument "In the Public Interest: Nine Points to Consider in Licensing University Technology" - http://otl.stanford.edu/documents/whitepaper-10.pdf

Czasem firmy są zainteresowane tylko nabyciem pełni praw. Jednak nawet w takiej sytuacji ryzyko można zmniejszyć, po prostu poznając dobrze swojego partnera. Szczególnie jeśli jest to firma z którą od dłuższego czasu współpracujemy i planujemy dalsze współdziałanie, zdecydowanie mniej prawdopodobne, że będzie chciała nas oszukać. Zaufanie we współpracy nauka-biznes odgrywa wyjątkowo ważną rolę.

MIT 3: Jedyne co jest potrzebne, żeby sprzedać pomysł, to jego opatentowanie ...

Gdyby tak było, wielu polskich naukowców byłoby milionerami, a uczelnie opływały w luksusy. Niestety, cały proces jest dużo bardziej skomplikowany, a ochrona wynalazku jest dopiero początkiem. Po dokonaniu zgłoszenia konieczne jest opracowanie zrozumiałej dla biznesu i atrakcyjnej oferty technologicznej. Następne kroki to żmudne działania promocyjne: prezentowanie wyników na targach i konferencjach branżowych, indywidualne spotkania ze zidentyfikowanymi potencjalnymi partnerami. Zazwyczaj wynalazki uniwersyteckie są technologiami na bardzo wczesnym etapie rozwoju i żeby ktoś się nimi na poważnie zainteresował, konieczne jest przeprowadzenie dalszych badań. Aby właściwie ocenić potencjał i wartość rozwiązania, często trzeba też wykonać fachowe ekspertyzy. Wreszcie, jeśli już znajdzie się chętny do wprowadzenia technologii na rynek, rozpoczynają się długie negocjacje i przygotowywanie precyzyjnej umowy.

Marudzącym z powodu mizernych wpływów polskich uczelni z komercjalizacji, należałoby powiedzieć słowami poety „dajcie czasowi czas" – potrzeba lat, żeby dopiero co wprowadzany system zarządzania innowacjami zaczął sprawnie funkcjonować. Po drugie „do tanga trzeba dwojga", a polscy przedsiębiorcy jeszcze ciągle nie dostrzegają korzyści współpracy ze światem akademickim. Żeby coś się zmieniło, muszą mieć rzeczywiste przekonanie o jej pozytywnym wpływie na konkurencyjność i rozwój firmy, a nie jedynie traktować współpracę jako sposób na pozyskanie środków unijnych.

MIT 4: Polscy naukowcy nie mają nic z komercjalizacji, bo prawa do ich technologii mają uczelnie ...

Unoszące się w powietrzu przyciski funkcyjneNiedawno środowisko praktyków transferu technologii rozgrzała dyskusja na temat zaproponowanej przez ministerstwo nowelizacji ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym. Urzędnicy zaproponowali, żeby to naukowiec przejmował wszystkie prawa majątkowe do wyników swoich badań prowadzonych na uczelni. Byłoby to rozwiązanie bardzo rzadko spotykane w świecie (w Europie jedynie w Szwecji i Włoszech). Minister nazwała tę propozycję „uwłaszczeniem naukowców". Wiele osób posługiwało się demagogicznym argumentem, że innowacyjność w Polsce „leży", bo naukowcy nic nie mają z komercjalizacji ich wynalazków przez uczelnie, więc im nie zależy. To nieprawda, twórca ma prawo do wynagrodzenia za korzystanie z jego rozwiązań.

Ostatecznie zwyciężyła koncepcja modelu mieszanego – można nazwać go uwłaszczeniem w wersji light. Uczelnia będzie przejmować prawa do wyników, ale musi w ciągu trzech miesięcy od ich zgłoszenia przez naukowca się na to zdecydować. Jeśli podejmie się  komercjalizacji, twórcom będzie przysługiwało 50% środków otrzymanych za wdrożenie technologii, ale tylko przez pięć lat od dnia uzyskania pierwszych środków. Jeśli uczelnia nie będzie zainteresowana komercjalizacją, albo nie udzieli twórcom odpowiedzi, ma obowiązek zaoferować twórcom jego kupno za nie więcej niż 10% minimalnego wynagrodzenia za pracę (co obecnie stanowi ok. 170 złotych). Gdy twórca zarobi na tym wynalazku, musi podzielić się z uczelnią, oddając jej jedną czwartą uzyskanych środków. Również w tym przypadku obowiązuje ograniczenie do pięciu lat od otrzymania pierwszych środków.

W rzeczywistości już teraz większość uczelni oferuje korzystniejsze warunki dla naukowców. Przykładowo Uniwersytet Jagielloński gwarantuje im połowę zysków z komercjalizacji, a Politechnika Łódzka nawet 60%. Bez ograniczenia czasowego, przez cały okres w którym zyskują korzyści.

MIT 5: Humaniści nie mają co myśleć o wdrożeniu ich naukowych pomysłów ...

To już kompletna bzdura. Wydaje się, że wykorzystać rynkowo wiedzę humanistów i przedstawicieli nauk społecznych nawet łatwiej, bo odpada problem i koszt ochrony prawnej – ich rozwiązania, jako nietechniczne, zazwyczaj nie mogą być opatentowane. System własności intelektualnej przewidział dla nich głównie prawa autorskie (dzieła nie trzeba nigdzie zgłaszać). Takie pomysły jak procedury, modele biznesowe czy metodologie mogą być też chronione jako know-how. Naukowcy-humaniści mają większą swobodę w dysponowaniu swoją wiedzą. Owszem, wyniki badań prowadzonych na uczelni i konkretne rozwiązania, np. powstałe w ramach projektów badawczych, należą do niej, ale kompetencje i umiejętności pozostają w głowach naukowców. Ich stosowanie i rozwijanie dalszych, nie związanych już bezpośrednio z pracą pomysłów nie wymaga żadnego udziału uczelni (inaczej niż w przypadku nauk technicznych potrzebujących dostępu do specjalistycznego sprzętu). Można pójść w ślady choćby firmy 313 Consulting - trójki psychologów z UJ, którzy wykorzystując swoją wiedzę tworzą i wprowadzają na rynek symulacyjne gry szkoleniowe. Nie mając żyłki biznesowej, można wykonywać na zlecenie firm lub instytucji badania zlecone. Ekspertyzy, opinie i plany na najwyższym merytorycznym poziomie są coraz wyżej cenione, a nieraz niezbędne nie tylko w biznesie, ale i administracji publicznej. Uczelnie wreszcie zaczynają zdawać sobie z tego sprawę i tworzą bazy ofert prac wykonywanych przez naukowców na zamówienie.

Czasem z pozoru błahe pomysły stają się hitami. Portugalczyk Miguel NeivaTunel z zer i jedynek z Uniwersytetu w Minho, zajmujący się naukowo marketingiem i wzornictwem, opracował ColorAdd –  monochromatyczny kod graficzny, który pozwala identyfikować kolory osobom, które ich nie rozróżniają (ta przypadłość o różnym stopniu nasilenia dotyka około 350 milionów ludzi na świecie). Jak można się domyślić, to istotne nie tylko w sytuacjach alarmowych lecz także w codziennym życiu. Jego projekty zostały z pomocą uczelni odpowiednio zabezpieczone i rozpromowane. Obecnie kod jest używany w szpitalach, szkołach, metrze w Porto, ale też na metkach ubrań http://www.isciencemag.co.uk/features/news/a-code-for-the-colour-blind-coloradd/

W czasach smartfonów, blogów i youtube, każdy może być  twórcą. Pracownik naukowy, który przygotowuje wykłady, prowadzi badania i pisze artykuły jest nim na pewno. Warto czytać o własności intelektualnej, zapoznać się z procedurami komercjalizacyjnymi w uczelni, śledzić działania centrów transferu technologii i pilnować, żeby uczelnie dobrze zarządzały innowacjami. Każdy może zostać wydziałowym pogromcą mitów.

autor artykułu:
Krystian Gurba
Z-ca Kierownika CITTRU